Wiele osób się skarży, że wystąpienie z Kościoła katolickiego jest trudne i uwłaczające ich godności z powodu skomplikowanej procedury i utrudnianiu procesu przez księży. Zazwyczaj nie doceniamy faktu, że możemy bez skrępowania mówić publicznie o naszych zamiarach i nikt nam z tego powodu nie zrobi krzywdy. Jeszcze 200-300 lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
Choć, jak pisał prof. Janusz Tazbir, dawna Rzeczpospolita uchodziła za państwo tolerancyjne religijnie, zdarzały się w niej przypadki karania osób, które dokonały aktu apostazji. Za zaprzeczenie wierze chrześcijańskiej i wystąpienie ze wspólnoty Kościoła groziła nawet śmierć.
Pierwszym poświadczonym źródłowo przypadkiem ukarania osoby, która odstąpiła od wiary chrześcijańskiej była sprawa urodzonej ok. 1460 r. krakowskiej mieszczki Katarzyny Weiglowej - córki Stanisława Zalasowskiego, wdowy po Melchiorze Weiglu, kupcu i członku rady miejskiej Krakowa. 19 kwietnia 1539 r. Weiglową spalono na stosie na krakowskim rynku, po tym jak dokonała aktu apostazji i przyjęła judaizm. Kobiecie stawiano także zarzut antytrynitaryzmu, a więc zaprzeczenia dogmatowi o Trójcy Świętej.
Więcej w tekście Waldemara Kowalskiego na stronie Gazety Wyborczej