W życiu człowieka nadchodzi okres, gdy świadomość społeczna ulega wykrystalizowaniu się i zrozumieniu świata. Wtedy człowiek spoglądając z perspektywy na swoje życie może poczuć się nieszczęśliwy.
Tak stało się i ze mną. Gdy zdałem sobie sprawę z tego, czym jest chrzest i komunia święta, poczułem się jakby zgwałcono mi duszę. Nigdy nie byłem prawdziwym chrześcijaninem i świadomość, że przypisano mnie do Kościoła Katolickiego nie czekając aż sam podejmę decyzję, bolała mnie przez wiele lat i psuła samopoczucie. Dopiero niedawno, w wyniku poszukiwań, natrafiłem w internecie na pocieszającą informację, że sakramenty, a zwłaszcza chrzest, nie są, jak twierdzi Kościół, nieodwracalne. Okazało się, że dawni Słowianie znali obrzęd dechrystianizacji. Gdy jednego dnia Krzyżacy najeżdżali pruską wioskę i z mieczem na gardle chrzcili wszystkich mieszkańców, ci następnego dnia zbierali się ponownie i zmywali chrzest przywracając słowiańskie imiona. Było to tak nagminne, że nawet jakiś biskup krzyżacki wydał zakaz ponownego obmywania.
Dotarcie do ww. wiadomości stało się punktem zwrotnym mojego życia. Odtąd wiedziałem już, czego chce moja dusza - wyrzucenia chrztu i pozostałych sakramentów, do których przyjęcia zostałem zmuszony. Skontaktowałem się z jednym ze słowiańskich kościołów rodzimowierczych, lecz żaden z kapłanów nie chciał odtworzenia rytuału dechrystianizacji w obawie przed prześladowaniami ze strony Kościoła Katolickiego. Dowiedziałem się wtedy, że Kościół nasyła na przywódców mniejszości religijnych różne kontrole i rewizje, a rodzimowiercy są już nimi zmęczeni i chcą spokojnie praktykować swoje rytuały. Znalazłem się w kropce, a moja determinacja doprowadziłaby w końcu do tego, że sam bym się dechrystianizował, bez niczyjej pomocy. Byłoby to jednak mało uroczyste doświadczenie duchowe, a zależało mi na odpowiednim nastroju. W dniu imienin nawiązałem kontakt z niezależnym szamanem z Wrocławia, który obiecał pomóc.
Zrzucenie z siebie kajdanów religijnego niewolnictwa to nie wszystko, chciałem jeszcze opuścić oficjalnie szeregi Kościoła, aby nie fałszować statystyk. Wszak Kościół określa liczbę wiernych na podstawie wzoru matematycznego:
liczba chrztów - (liczba zgonów + liczba osób występujących z KK) = liczba wyznawców
W efekcie wszyscy ateiści, którzy nie wystąpili formalnie z Kościoła, są uważani za jego członków. Na szczęście odnalazłem w internecie artykuł pt. "Jak wystąpić z Kościoła Katolickiego?". Jeden jedyny, który udzielał konkretnych wskazówek. (...)Radził kierować pismo na ręce kanclerza kurii, lecz z mojego doświadczenia wynika, że wydłuża to procedurę (w telefonicznej rozmowie z kurią nakazano skierować je na ręce proboszcza parafii).
Nie jestem już członkiem KK: Z informacji zdobytych w internecie wynikało, że sam akt apostazji miał potrwać około 10 minut. W tym czasie ksiądz miał odczytać formułkę, że pozbawia mnie prawa do ostatniego namaszczenia, ślubu kościelnego, śpiewów kapłana nad grobem, bycia ojcem chrzestnym i wszelkich innych praw związanych z przynależnością do Kościoła, a na których mi nie zależało. Miał, ale proboszcz parafii pod którą podlegam, wystosował tylko wniosek o dokonanie wpisu, że wystąpiłem z Kościoła.
Wszystko ma jednak swoje plusy i minusy. Plusem jest niezwykła poprawa samopoczucia. Humor poprawił mi się tak bardzo, że zacząłem wesoło podśpiewywać pod nosem i uśmiechać się bez powodu. Minusem jest wysłuchiwanie różnych gróźb i próśb. Straszono mnie wiecznym potępieniem duszy (nie wierzę w zbawienie, lecz reinkarnację i prawo karmy, więc się tym nie przejąłem) i opętaniem przez szatana w chwili dechrystianizacji. Szydzono, abym później nie płakał i nie przychodził się żalić. Proszono mnie o opamiętanie się i modlenie do Jezusa, aby objawił mi prawdę (odmówiłem, bo nie mam zwyczaju modlić się do zmarłych ludzi, a wszelkie formy spirytyzmu uważam za szkodliwe i niepotrzebne).
W czasie przygotowań do dechrystianizacji i wystąpienia z Kościoła, spotkałem się nie tylko z krytyką, ale i pochwałami. Chwalili mnie ludzie myślący i tolerancyjni, nie tylko za odwagę, ale i uczciwość przed samym sobą, gdyż nie mam zamiaru udawać kogoś, kim nie jestem. Niektórzy Katolicy zaskoczyli mnie totalnie obrażając się, jakbym wyrządził im wielką krzywdę. Mówili też, że zaczęli się za mnie modlić, aby wrócił mi rozum i nie wyrzekał się dobrodziejstw, które niesie z sobą chrześcijaństwo i aby mi się nie udało. (...)
Na zakończenie wyjaśnię, że nie należę do żadnego kościoła, ani sekty. Jestem wolnym człowiekiem, bezwyznaniowcem, który obrał własną drogę duchowego rozwoju. Sympatyzuję z proekologicznymi wierzeniami naszych przodków i ich tradycjami, lecz nie zamierzam się do nich ograniczać. Nikt nie posiadł całej wiedzy o wszechświecie i nikt nie ma monopolu na głoszenie jedynie słusznej prawdy. Nikogo takiego nigdy nie było i nie będzie, gdyż świat nie stoi w miejscu i ulega ciągłej przemianie. Tylko podstawy stworzenia wszechświata i prawa nim rządzące są stałe i niezmienne (...)
Żyjcie zgodnie z własnym sumieniem i nie przejmujcie się głupimi gadaniami i złymi spojrzeniami znajomych. Po dokonaniu dechrystianizacji będą się wam przez jakiś czas uważnie przyglądać. Chociaż postępować będziecie dokładnie tak, jak dotąd, każdy objaw waszego zdenerwowania, irytacji czy złości przypisywać będą demonom i szatanowi. Nieważne, że wcześniej też wam się to zdarzało, jak wszystkim ludziom, oni będą WIEDZIEĆ swoje. (...) Niestety, taka jest cena za wolność. Ale płacąc gotówką za tę wolność otrzymacie resztę - poznacie, kto jest waszym prawdziwym przyjacielem, a kto go udawał. Kto darzył was miłością, a kto tylko tak twierdził.
Sława Wam!
Mirosław
Fragmenty artykułu "Dechrystianizacja"
za zgodą autora - ze strony: wlasnowierca.friko.pl