Apostazja.info na Facebook'u

Katoliczką nie czułam się już od bardzo dawna, mniej więcej od czasu 1 komunii... Natomiast decyzja o apostazji nastąpiła mniej więcej 2 lata temu - kiedy w ogóle dowiedziałam się, że coś takiego istnieje ;) Może się to wydawać szczeniackie - taka młoda, cóż ona może wiedzieć - zapewne skomentuje wielu katolików. Dla mnie to to samo, co uczenie wiary katolickiej dzieci - bo skoro już 10 latek ma wierzyć, iść do komunii etc, to równie dobrze może nie wierzyć, jeśli czuje, że religia jest mu narzucana i sprzeczna z jego wewnętrznymi przekonaniami.

Jakiś czas później trafiłam na stronę apostazja.info, gdzie dowiedziałam się wszelkich formalności, i... uszykowałam sobię swój akt apostazji, z myślą, że w wieku lat 18 złożę go w kościele. I w końcu, nadeszła ta chwila... Muszę przyznać, że to nawet dobrze, że jest wymagane te 18 lat - swojej decyzji przynajmniej byłam na 100% pewna, nikt nie mógł mi zarzucić także, że nie przemyślałam dobrze sprawy...

Kilka dni po swoich urodzinach postanowiłam zadzwonić do parafii - nie jest to parafia w dużym mieście, więc nie chciałam 'pocałować klamki'. Dodzwonienie się zajęło mi chyba... 3 godziny? po czym okazało się... że mam 10 minut, żeby przyjść, bo ksiądz potem wyjeżdża, a następnego dnia w ogóle wyjeżdża na pielgrzymkę do Francji. Bardzo mi głupio z tego powodu - wpadłam do kościoła zgrzana, zdyszana, ze zmąconym od temperatury na dworze umysłem - i po prostu 'dałam się spławić'. Księdza przemówienie brzmiało mniej więcej tak: 'Że jestem jeszcze taka młoda... A on się o mnie troszczy... Wie, że miałam takie trudne dzieciństwo! I nie chce, żebym potem żałowała... Będzie się za mnie modlić - do tej pory też się o mnie martwił i modlił za mnie, żebym sobie nie myślała - a ja powinnam tą sprawę przemyśleć dobrze... On mnie OCZYWIŚCIE NIE ODPRAWIA Z KWITKIEM. WCALE NIE MÓWI, ŻE JESTEM GŁUPIA CZY SMARKATA, ale mam przyjść za jakiś czas - najlepiej za miesiąc. Aha, i ma do mnie prośbę:czy mogłabym ja się ja też za niego pomodlić?'... No i tego dnia na tym się skończyło...

Po jakichś dwóch tygodniach zdałam sobie jednak sprawę, że... prośba księdza koliduje mi ze szkołą! Tak więc zadzwoniłam po raz kolejny, i umówiłam się na wieczór. Tym razem ksiądz, ten sam oczywiście, był już mniej miły. Można by powiedzieć, że był wyraźnie rozdrażniony, i najchętniej podniósłby głos... Zmienił jednak argumentację, tłumacząc się, że on się nie zna na przepisach dotyczących apostazji, sam z siebie nic nie może skreślić w mojej księdze chrztu, musiałby najpierw skontaktować się z kurią... Zaproponował, żebym dała mi pismo, i on je przy najbliższej okazji zawiezie do kurii - za co serdecznie podziękowałam, i poprosiłam o adres i nazwisko księdza, który się zajmuje sprawami sakramentów. W Poznaniu jest to ksiądz Glapiak - być może komuś się przyda ta informacja, a kuria oczywiście mieści się na Ostrowie Tumskim.

No i następnego dnia, w sobotę, 1 września - pojechałam tam razem z moim chłopakiem... Który także jest apostatą! A swój akt apostazji dokonał... 1 września :)Bez niego byłoby mi ciężko, o wiele nieprzyjemniej, i... sądzę, że trudniej, gdyż widząc młodą dziewczynę w kurii potraktowano by mnie zapewne niepoważnie! Księdza nie było, musieliśmy poczekać około godziny, ale potem już cała procedura poszła sprawnie. Gdy dostałam potwierdzenie z kurii, okazało się, że pismo i polecenie odpowiedniej adnotacji w księdze chrztu zostało wysłane jeszcze tego samego dnia. To chyba przez to, że zdenerwowałam (a napewno 'jego ekscelencja' poczuł się głęboko urażony moim brakiem zaufania) kleryka - prosząc go o podpis na ksero mojego aktu, 'żeby się przypadkiem gdzieś mój akt nie zawieruszył'...

Teraz oczekuję już tylko na potwierdzenie z parafii, które ksiądz 'z braku czasu, bo przecież ma teraz chrzty, śluby no i w ogóle duuuużo roboty' obiecał mi na koniec września... A ja teraz jestem szczęśliwą apostatką, w końcu WOLNĄ ( a chyba nie ma ważniejszej sprawy, jak WOLNOŚĆ!) osobą :)

A np jeśli chodzi o reakcję rodziny - z początku niektórzy czuli się głęboko urażeni, jednak kiedy ja nie reagowałam na ich pretensję, i ograniczyłam kontakt, sytuacja się unormowała (i to bardzo szybko, bo nawet nie po miesiącu!!!). Wystarczyło tylko uzbroić się w cierpliwość, no i twardo obstawać przy swoim, żeby zrozumieli że to nie młodzieńczy bunt i tak dalej... ;) Wśród moich znajomych nie jestem wyjątkiem. Na 'ostracyzm' społeczny także nie narzekam, a nawet proboszcz sam stwierdził, że 'on nie zamierza tego faktu rozgłaszać (no bo czym tu się chwalić :), choć jestem pierwszym przypadkiem w jego parafii'

Joanna