Apostazja.info na Facebook'u

Postanowiłem skrobnąć tych kilka zdań na temat mojej apostazji, ponieważ trochę mnie ruszył artykuł w Tygodniku Niedziela. Uważam, że przedstawione tam poglądy czynią ze mnie i z innych, bezmyślnych, zindoktrynizowanych (przez gazety typu: NIE, Trybuna itp.), ślepych nieszczęśników, którzy ulegli "jeszcze jedenemu z ataków przemyślnie zorganizowanej przez ośrodki antychrześcijańskie dywersji". Pragnę moim świadectwem uzmysłowić autorom tego artykułu, że ich wiedza na temat motywacji apostatów jest płytka, a tok myślowy autora ograniczony jest ciasnotą dogmatów czy też brakiem jakiejkolwiek refleksji nad działalnością KrK w Polsce.

Moja "przygoda" z KrK zaczęła się standardowo - chrzest w nieświadomości, pierwsza komunia, bierzmowanie i ... już - formalności jak u prawie wszystkich w Polsce. Pierwsze oznaki mojej indoktrynacji przez "antychrześcijańską dywersję" pojawiły się w pierwszej klasie szkoły podstawowej, kiedy w PRL-u imć Gierek szczodrobliwie rozdzielał dobra doczesne, a Fiat 126p kosztował 67000 zł . Chodziłem do kościoła na mszę pod naciskiem rodziców (którzy sami nie garnęli się do tego), na mszach słuchałem o dobrym pasterzu, miłości do bliźniego itd. Problem polegał na tym, że nijak mi to wszystko nie pasowało do mrocznego wnętrza kościoła, pełnego okrutnych obrazów (droga krzyżowa), przygnębiającego ogromem kubatury. Jakby mało było tego ataku na płochliwą psychikę 7 latka, dochodziło do tego znużenie klepaniem ciągle tych samych tekstów o znikomej wartości literackiej, które nijak nie mogły się przebić z wartościami katolickimi do mojej świadomości. Pamiętam, że wbrew naukom, nie zmogłem odrazy do łobuzów z mojej klasy, obijajacych swe klatki piersiowe w geście winy z okrzykiem "mea culpa, mea culpa maxima", co nie przeszkadzało im później obijać cudzych klatek piersiowych w zgoła innych celach. Niestety rodzice byli tradycyjnymi katolikami -  cóż było robić, chodziłem na msze (nie uczestniczyłem we mszach).

Przyszedł czas komunii, poszło gładko, nawet z darami do ołatarza rwałem w trakcie uroczystości i już mogłem w pełni korzystać z nauk i dobrodziejstw płynących z ambony,  korzystać z nieprzebranej skarbnicy doświadczeń życiowych "wszechwiedzących". Na marginesie: w trakcie pochodu z gromnicami do kościoła śpiewaliśmy pieśń, która w oryginale miała fragment "... o żywy chlebie nasz, w tym sakramencie ...", w mojej interpretacji, zupełnie nieświadomej - oczy wychlebie nasz w tym sakramencie - niech ta dygresja pokaże jak nas wtedy uczono. Dodam, że byłem najlepszym uczniem w klasie, więc raczej to nie moje nieuctwo:) lecz złe przygotowanie do nauczania siostry,  która wpajała w nas te wszystkie pouczające teksty (dopiero po wielu latach usłyszałem właściwą wersję tego "przeboju" podczas komuni dziecka kuzynki i rozwiązała się zagadka słowa wychlebie:)).

Wybawienie przyszło, na kilka lat, ze strony podłego konsumpcjonizmu ... rodzice zgromadzili wkład na samochód (Fiat 126:-)) i od tej pory jeździliśmy co niedziela na wieś do rodziny, msza była słuchana na odbiorniku radiowym Safari5 podczas podróży i skończyły się udręki młodego buntownika w trybach machiny kościelnej. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie, szybko przyszedł czas bierzmowania a z nim czas przemyśleń dojrzewającego buntownika. Po burzliwej rozmowie z mamą uległem przemocy  rodzicielskich argumentow: " a co zrobisz jak będziesz chciał ślub wziąć?". Do dwóch moich imion dołączyło kolejne, związane z niezłomnym propagatorem chrześcijaństwa wśród Prusów za Mieszka I. Z bierzmowania zostało jedno wspomnienie - obowiazkowa spowiedź, której nie praktykowałem od czasu komuni. Było stresowo! Mój przyjaciel z ławki, który nawet ministrantem krótko był i do spowiedzi chodził , poradził mi do którego księdza iść, żeby sprawa przeszła bezproblemowo. Cytuję z pamięci jego  wypowiedż, kiedy chciałem podejść do konfesjonału jednego z dociekliwych exterminatorów grzechu z naszych duszyczek: "do tego (księdza) nie idź, on wypyta cię kiedy, którą ręką i ile razy". Tym sposobem uniknąłem kłopotliwych pytań, ale jakże się zawiodłem na polecanym przez kumpla wielebnym. Standardowo oczyszczenie 14-latka przed bierzmowaniem zajmowało może 5 minut, kiedy wszedłem pogadać przez kratki z "ojcem" okazało się, że wyzwoliłem w nim misjonarskie powołanie. Moja spowiedź trwała 34  minuty, przy czym zdążyłem tylko wyznać, bez skruchy, kiedy byłem ostatni raz u spowiedzi, a później mówił już tylko wszechwiedzący. Pomiaru czasu dokonali koledzy, mieli ubaw i zastanawiali się, cóż mógł nabroić wzorowy uczeń:)?

Czas licealny to czas dociekań, zmagań filozoficznych i prawdziwego rozwoju duchowego. Mój pogląd na kaste klerykalną był już zdefiniowany, do kościoła nie chodziłem ale jeszcze jakaś wiara się we mnie tliła. Dociekałem na własną rękę głównych prawd wiary i nie znajdowałem w sobie tego, co by mi kazało wierzyć w dogmaty i cały ten biblijny bełkot (nie wiem czy urażę tym to, czego urazić nie można - w razie wątpliwości dla dobra serwisu proszę to zdanie usunąć/skrócić/przeredagować). Sprawę  zdecydowanie rozwiązały dwa lata spędzone w wojsku z katolikami - chrześcijanami (95% wcielonych w szeregi Ludowego Wojska Polskiego). Po tej lekcji życiowej nie miałem najmniejszej ochoty na chrześcijaństwo ani żadną inną religię - ustaliłem z Najwyższym, że każdy pilnuje swojego interesu i nie przeszkadzamy sobie - to sie nazywa tolerancja.

Późniejsze poczynania KrK i jego poczucie pełnego poparcia w społeczeństwie budziły mój zdecydowany opór... Żeby pociągnąć wątek militarny - zastąpienie politruków kapelanami ( a co z NIE ZABIJAJ?), cz też wprowadzenie religi do szkół, bo kiedyś tam była w szkołach (kiedyś w szkołach były kary cielesne).... no i sztandarowe już - wpychanie się KrK pod moją kołdrę do mojej alkowy czyli 2xa=aborcja+antykoncepcja. Buntownicza natura wybujała w 21 roku mojego istnienia, cała rodzina wiedziała już o moim zaprzaństwie i krytycznym nastawieniu do kościelnych hierarchów i żeby było śmieszniej podzielała wiele z moich poglądów - ale nadal chrzcili dzieci, brali śluby kościelne, nosili na tace co niedziela i narzekali na zachłanność i zakłamanie swoich duchowych przywódców. Na szczęście nie wpadli nigdy na pomysł uczynienia mnie ojcem chrzestnym, nie czułem się powołany do dbania o katolickie wychowanie  czyjejkolwiek pociechy – choć uprawnienia posiadałem:). Często powtarzałem, że wypiszę się z tego Kościoła, żeby żadną moją cząstką nie podpierał swoich poczynań. Nie wiedziałem wtedy (lata 90-te), że można tak łatwo tego dokonać. Dopiero w tym roku, w artykule o p. Kaczmarku znalazłem namiar na strone apostazja.pl i apostazja.info i w ciagu miesiąca przeprowadziłem całą procedurę do końca. A teraz po prawie 20 latach bycia odszczepieńcem (apostatą) jakiś Ks. Florian mówi mi, że moja apostazja "to akcja sterowana" ... .  Wystarczająco długo jestem poza KrK i wolny od wszelkich religii żeby wiedzieć, że dokonałem słusznego wyboru bez czyjejkolwiek inspiracji czy też z pobudek finansowych.

Cała ta moja pisanina ma na celu również uświadomienie przeglądającym ten serwis urzędnikom kościelnym, że świat jest kolorowy i różnorodny i to jest w nim najpiękniejsze, i że kiedyś ten świat istniał w innej formie i nie było żadnej religii, i że nikt nie ma monopolu na wiedzę i rację, i że .... .

Każdy ma prawo wolnego wyboru i dopóki to nikogo nie krzywdzi i nie narusza dóbr innych - to należy to szanować a nie deptać, cieszyć się z inności nas otaczającej a nie atakować. Nasze szare komórki wyprodukowały różnych proroków, a chęć nieprzemijania pcha nas w stronę ułudy życia wiecznego. Ja mam, w przeciwieństwie do chrzescijan, tylko jedno życie - nie zamierzam go zmarnować. Nie wiem czy to dobre świadectwo ale na pewno prawdziwe. Może innych zachęci do przemyślenia jeszcze raz swojej decyzji o apostazji, nie ulegajcie chwilowym emocjom, to wbrew pozorom ważna decyzja i trzeba być jej pewnym.

Jak zawsze pozdrawiam tych co "PRZED"  i tych co "PO"

Arek