Już we wczesnej młodości zrozumiałem, że moja przynależność do Kościoła katolickiego nie ma najmniejszego sensu. Doświadczenie to było niezmiernie bolesne, bowiem moja dziecięca wrażliwość została w sposób brutalny zniszczona przez instytucję głoszącą oficjalnie miłość i dobro. Podobnej traumy doświadcza około 5% procent polskiego, katolickiego, społeczeństwa. Śmiem przypuszczać, nie - ja wiem to ponad wszelką wątpliwość - że w wyniku tej traumy wiele osób odbiera sobie życie.
W okresie dorastania, w wieku 12 lat, uświadomiłem sobie, że jestem gejem i że miłość oraz seksualność pragnę urzeczywistniać w związku z osobą tej samej płci. Widziałem swoją przyszłość w świetlanych barwach, cieszyłem się z tego, że kiedyś - gdy dorosnę - będę miał dom, w którym będzie panowało ciepło, dobro, wzajemne poszanowanie i bezpieczeństwo. Niestety mój spokój został szybko zmącony. Na lekcji religii dowiedziałem się, że istnieje zinstytucjonalizowany - podparty autorytetem Kościoła - pogląd zgodnie z którym sposób, w jaki pragnę żyć zasługuje na napiętnowanie i społeczeństwo powinno się przed nim bronić. Usłyszałem z ust katechetki na lekcji religii, że "czyny homoseksualne" są poważnym grzechem. Ten pogląd nie zgadzał się z tym, co mówił mi rozum - odrzucałem go i potępiałem z całą mocą jako niesprawiedliwy, nieprawdziwy i antyludzki. Powiedziałem Kościołowi stanowczo "Nie!". Odmówiłem przyjęcia bierzmowania, czym wywołałem prawdziwy skandal i poruszenie w rodzinie oraz w szkole. Wiedziałem, że nie ja opuszczam Kościół, lecz że to Kościół wyrzuca mnie - że nie ma w nim dla mnie miejsca. Ogromnie przeżywałem tę niesprawiedliwość, bowiem - jak wielu gejów - miałem ogromną, głęboko zakorzenioną inklinację do religii.
Przestałem uczęszczać na nabożeństwa, deklarowałem się odtąd wyraźnie i uczciwie jako niewierzący - w rzeczy samej przykre doświadczenia związane z Kościołem katolickim doprowadziły mnie do poszukiwań duchowych, których efektem było zanegowanie istnienia jakiegokolwiek bóstwa. W wieku kilkunastu lat oświadczyłem księdzu na kolędzie, iż jestem ateistą.
Z internetu dowiedziałem się, iż istnieje możliwość oficjalnego wystąpienia z Kościoła. Natychmiast poczułem, że chcę to zrobić, aby nie sankcjonować swoją obecnością w strukturach kościelnych poglądów szkalujących osoby homoseksualne i nawołujących do odbierania nam praw człowieka.
Z lenistwa długo zwlekałem z realizacją tej decyzji. Przyspieszyła ją narodowa psychoza, jaka zapanowała po śmierci polskiego papieża oraz triumf klerykalno-populistycznej prawicy w wyborach, jak i wydany przez Watykan zakaz wyświęcania osób homoseksualnych na księży. Moja apostazja miała zatem wymiar osobisty, społeczny i polityczny. Nie chcę i nie życzę sobie wspierać nauk papieża-Polaka, który głosił nienawiść do gejów, bo jak inaczej interpretować poniższe, podpisane przez niego, słowa:
Moją apostazję wykonałem w następujący sposób: wysłałem listami poleconymi oświadczenie woli do proboszcza parafii zamieszkania i chrztu. Kopię wysłałem wikariuszowi generalnemu. Proboszcz z parafii miejsca zamieszkania odpisał jedynie, iż przyjmuje moje oświadczenie do wiadomości. Zabierałem się już do napisania kolejnego, bardziej stanowczego listu, gdy odebrałem wiadomość o nadejściu odpowiedzi z Kurii. Wikariusz generalny wziął sprawy w swoje ręce i wydał parafii polecenie wykreślenia mnie z księgi chrztu. W ten sposób przestałem być katolikiem.
Poczułem ogromną ulgę. Ogarnęła mnie radość i naprawdę wspaniały nastrój. Czułem się tak, jakbym zerwał z rąk kajdany. Poczułem z cała siłą własną podmiotowość wynikającą z realizacji przysługujących mi praw człowieka i obywatela zgodnie z moją wolą oraz ze spójności tego, co myślę, czuję i mówię z tym co czynię.
Jestem teraz po stronie tych kilku procent obywateli polskich nieprzyznających się do wyznania katolickiego. Co za wspaniałe uczucie! Wreszcie jestem po właściwej stronie!
Marek